Zaproś Go na herbatę.



Z Prologiem św. Jana mam zawsze problemy. Nie jest to łatwy tekst do medytacji. Trudny w swej treści, a zarazem oklepany (w czasie Świąt Bożego Narodzenia jego fragment pojawia się co chwila w jednej z kolęd). Dzisiaj - kiedy klapnąłem w kaplicy żeby z tym Słowem posiedzieć - powiedziałem sobie: Nie, znowu... A jednak, trzasnęło mnie. Porządnie.

Tych zaś, którzy Je przyjęli

obdarzyło mocą, aby się stali dziećmi Bożymi.

Jestem osobą towarzyską. Momentami nawet bardzo. Zależy od dnia, okazji i humoru, ale zazwyczaj nie mam dnia bez jakiegoś spotkania. Nie ma dnia żebym kogoś nie przyjął w swoim (jeszcze) seminaryjnym pokoju, albo przez kogoś został przyjętym. W czasie urlopu czy przy innych okazjach odwiedzam ludzi w ich domach. 

I takie przyjęcie kogoś, albo bycie przyjętym przez kogoś wiąże się z tym, że się nawzajem słuchamy, albo chociaż próbujemy. Ja mówię o swoim życiu, o tym, co dobre i niezbyt dobre. W zamian, słucham gdy ktoś dzieli się swoją codziennością. Takim wzajemnym przyjęciom zazwyczaj towarzyszy dobra, aromatyczna herbata (tudzież inne lekkie trunki). Ja lubię jeszcze podreślić chwile dobrym podkładem muzycznym. Może zapalić świeczkę. Może wystawić jakieś skrzętnie zabezpieczone resztki słodyczy... To bycie razem z kimś drugim, zawsze coś wnosi w moje życie. I odwrotnie, ja mam szansę kogoś obdarować sobą. Bo przecież my ludzie mamy sobie tyle do ofiarowania...

I tak siedziałem w tej kaplicy dzisiaj i tak sobie myślałem... Że może masz - jak ja nieraz - takie chwile, takie dni, tygodnie, że życie jakby nie wychodzi. Że jest nie tak, jak miało być. Że - jeśli jesteś osobą wierzącą - przecież wierzysz, a On nic nie działa. Że sobie mówisz: jeszcze trochę, a rzucę tę całą wiarę w cholerę. Że wydaje Ci się, że Go nie ma. I w ogóle wszystko jakoś nie tak...

A weź se postaw pytanie (ja sobie też stawiam, oczywiście): a przyjęłaś/przyjąłeś Go do siebie? Ale tak naprawdę, a nie tylko słowną deklaracją? Bo my możemy mówić: Jezus jest moim Panem! Alleluja! I na tym skończyć. Owszem, to ważne żeby wyznawać wiarę ustami, ale jeśli się na tym kończy, to lepiej siedzieć cicho. 

Tak więc sobie myślę... jeśli mówisz (a mówisz i mówi wiele osób, które spotykam) że Bóg nie działa w Twoim życiu, to czy Go naprawdę przyjąłeś?

Żeby było konkretnie, a nie tylko pięknie napisane: co to znaczy przyjąć Słowo, które stało się Ciałem? Co to znaczy, przyjąć Boga do swego życia?

A zaprosić Go do siebie na herbatę. Czyli wyznać wiarę w Jego Istnienie.
Opowiedzieć Mu o swoim życiu, takie jakie teraz jest, bez upiększania (w ciszy swego pokoju, w kościele, na spacerze).
Posłuchać, co On mi - podczas tej herbaty - chce powiedzieć: w Piśmie Świętym chociażby (polecam rozważać Ewangelię z dnia, przynajmniej 30 minut dziennie!).
Zapuścić dobrą muzykę - zaśpiewać mu psalm (nawet jeśli fałszujesz).
Zapalić świeczkę (jako znak Jego obecności).

No i nie zapomnij, że On Ciebie do Siebie na herbatę zaprasza. W kościele, podczas Mszy Świętej - najintymniejszym z możliwych tu na ziemi z Nim spotkań - spotykasz się z Nim face to face. Ciało z Ciałem.

To ja Cię dzisiaj zachęcam. Zrób coś. Zrób jakiś mały krok. 
Nie doświadczysz Jego mocy, jeśli nic nie zrobisz w tym kierunku, żeby Jej doświadczyć. On może Ci walić w drzwi, a Ty ciągle nie, nie! dam se radę!

Ważne jest to, że On przychodzi po to, żeby dać Ci moc. Szczęście. Poczucie bycia przyjętym i kochanym. Bycia Dzieckiem Boga. 
Moc, która czeka u progu Twojego pokoju to moc do przezwyciężenia trudności. Przezwyciężenia, nie odebrania...

Z doświadczenia wiem, że On nie zabiera problemów, ran, smutków. On to uzdrawia. Pomaga poukładać. To jest lepsze rozwiązanie. Zapewniam. 

Twoim powołaniem nie jest ciemność, a światłość, którą On przynosi.

Weź Go przyjmij. Zaproś na filiżankę dobrej herbaty. I tak se razem posiedźcie. Pogadajcie. I to już dzisiaj.

Błogosławię Cię w Jego Imię: + !






Komentarze

Popularne posty