Kiedy mam beton
Łukasz 18,1-8
W seminarium mieliśmy świetnych kierowników duchowych. Jeden
z nich, o. Józef, prawie na każdej konferencji mówił o modlitwie. I powiedział kiedyś, że to właśnie ona będzie największym wyzwaniem dla nas – kapłanów. Że to o nią będzie najwięcej walki. Wcale nie
o celibat, kobiety, przywiązanie do kasy, ale o modlitwę. To prawda. Czasem bywa
słabo.
A mimo, że bywa z nią
słabo, to jedynie ona nadaje smak chrześcijaństwu. Bez niej chrześcijanin
usycha. Dostaje duchowego zawału. No. Modlitwa to coś bardzo istotnego.
Ja bym chciał dzisiaj rzec o jednej rzeczy związanej z
modlitwą. Mianowicie: o betonie. Bo czasem
zdarza się w życiu duchowym wielki beton.
Modlisz się i nic. Poświęcasz czas na spotkanie z Jezusem i normalnie jest tak,
jakby ktoś Ci wylewkę betonu na serce zrobił. Ni czucia, ni myśli, ni
poruszenia, ni nic. Beton.
I co robić, kiedy się beton pojawi?
Modlić dalej. Być
wytrwałym. Naprzykrzać się. Nie rezygnować. Przebijać ten beton. Brać kilof
Ducha Świętego i napierniczać. I cierpliwie czekać, aż będzie światło.
Jezus mówi o
wytrwałości. On się zna. Wiele czasu Mu zeszło na rozmowę z Ojcem. Może i
On – jako Człowiek – miał chwile betonu? Ewangelista Łukasz pokazuje, że Jezus
często i gęsto się modlił. Bo wiedział, że warto.
Także więc. Walcz o
modlitwę. Wyznacz sobie codziennie czas. Módl się, nawet, jak jest słabo. Nawet,
gdy za oknem plucha. Gdy jest deprecha jesienna. Gdy nic nie czujesz.
Spotykaj się z Jezusem zawsze i wszędzie. Bo na tym wygrasz.
Bo: „Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy
dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam,
że prędko weźmie ich w obronę” (Łk 18, 7).
Módl się żeby żyć. Żeby
ogarniać. Może teraz nie rozumiesz. Bo jest beton. Ale potem, za jakiś czas,
będzie trawa. Tylko wytrwaj i spotykaj się z Nim.
„Pytasz mnie: po co się modlić? Odpowiadam ci: aby żyć. Tak, by naprawdę żyć, trzeba się modlić. Aby żyć i kochać, bo życie bez miłości nie jest życiem. To samotność w pustce, więzienie i smutek. Tylko ten, kto kocha, prawdziwie żyje. I tylko ten kocha, kto czuje się kochany, ogarnięty i przemieniony przez miłość. Jak roślina wydaje owoce tylko wtedy, gdy ogarną ją promienie słońca, tak ludzkie serce nie otworzy się na pełne i prawdziwe życie, jeśli nie dotknie go miłość. A zatem miłość rodzi się ze spotkania i żyje dzięki spotkaniu z miłością Bożą, największą i najprawdziwszą miłością ze wszelkich możliwych miłości, a nawet miłością wykraczającą poza wszelkie nasze definicje i wszystkie nasze możliwości. Modląc się, pozwalamy miłować się Bogu i wciąż od nowa rodzimy się do miłości. Dlatego też ten, kto się modli, żyje w czasie i dla wieczności. A ten, kto się nie modli? Taki człowiek wystawia się na ryzyko wewnętrznej śmierci, gdyż prędzej czy później zabraknie mu powietrza do oddychania, ciepła do życia, światła, by widzieć, pożywienia do wzrastania i radości, żeby nadać sens życiu” [ Bruno Forte ].
+
ŚWIETNE :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zapraszam też do mnie: kukrolestwubozemu.wordpress.com
A ja się dziś kajam w konfesjonale, bo wredna małpa jestem; ale żeby nie było,że się nie staram, to mówię, że we czwartek skończyłam pierwszą nowennę pompejańską, a od piątku "napierniczam kilofem"drugą (tyle tych intencji..) . I słyszę:"za pokutę idź do kina, albo na paznokcie". Poważnie. Taką dostałam; i normalnie kilof się w tej sekundzie zamienił w młot pneumatyczny...
OdpowiedzUsuńTen wpis na blogu lubię wyjątkowo..
OdpowiedzUsuńA ten beton.. Bo my katolicy zazwyczaj tylko Zdrowaś, Ojcze, Aniele itd. Czasem może beton wynikać z tego, że Bóg prosi 'Powiedz coś własnymi słowami' nie musimy ciągle tylko chwalić Boga. Może czasem wystarczy mu opowiedzieć o tym co nas boli, powiedzieć co nam sprawiło radość. Za co dziękujemy.. Może tak potraktować też Boga jako członka rodziny, któremu opowiadamy o czymś z wielkim zapałem.. Bo może czasem Bogu brakuje takiej naszej zwyczajności? Przecież wie jacy jesteśmy. To jak jest beton, to może zwyczajna rozmowa jak z przyjacielem ..