Odwrócona Boża logika.
Następnie wyprowadzili Go, aby Go ukrzyżować. I przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa, który wracając z pola właśnie przechodził, żeby niósł krzyż Jego. Przyprowadzili Go na miejsce Golgota, to znaczy miejsce Czaszki.
Tam dawali Mu wino zaprawione mirrą, lecz On nie przyjął. Ukrzyżowali Go i rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy, co który miał zabrać. A była godzina trzecia, gdy Go ukrzyżowali. Był też napis z podaniem Jego winy, tak ułożony: «Król Żydowski». Razem z Nim ukrzyżowali dwóch złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie. Tak wypełniło się słowo Pisma: W poczet złoczyńców został zaliczony.
Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go, potrząsali głowami, mówiąc: «Ej, Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, zejdź z krzyża i wybaw samego siebie!» Podobnie arcykapłani wraz z uczonymi w Piśmie drwili między sobą i mówili: «Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Mesjasz, król Izraela, niechże teraz zejdzie z krzyża, żebyśmy widzieli i uwierzyli». Lżyli Go także ci, którzy byli z Nim ukrzyżowani. [ MK 15, 20-32 ]
W starożytności krzyż był okrutnym i wymyślnym narzędziem
śmierci dla kryminalistów i buntowników podłego urodzenia u wielu narodów:
Scytów, Asyryjczyków, Persów, Kartagińczyków, a potem również u Rzymian w
stosunku do nieobywateli, aż do IV w. po Chr. Przy stosowaniu tej kary chodziło nie tyle o śmierć powolną i
bolesną, ile przede wszystkim o śmierć poniżającą. Śmierć na krzyżu
oznaczała fizyczne i społeczne
wykluczenie z życia. Ukrzyżowanym nie przysługiwało godziwe pogrzebanie, a
jeśli udzielano mu tej łaski, to musiał to być grób bezimienny.
Według starożytnej tradycji Jezus miał do przejścia niewiele więcej niż
0,5 km. Dla wycieńczonego biczowaniem i torturami organizmu okazało się to
jednak bardzo dużo.
Procedura wykonania wyroku
wymagała, by skazaniec sam niósł
narzędzie swej śmierci – poprzeczną belkę krzyża. Żołnierze ponadto mieli
obowiązek zatroszczyć się o to, by wyrok sędziego został wykonany zgodnie z
jego brzmieniem, tzn. by skazaniec
doszedł na miejsce straceń i został ukrzyżowany jeszcze jako żywy. W przypadku Jezusa jednak musieli szukać
pomocy. Mówią o tym szczególe wszystkie Ewangelie synoptyczne. W Łk 23, 26 czytamy: „Gdy Go wyprowadzili, zatrzymali niejakiego
Szymona Cyrenejczyka, wracającego z pola, i włożyli na niego krzyż, aby go
niósł za Jezusem”. Ewangelista Łukasz nie pisze tu, że Szymon niósł krzyż wraz z Jezusem, ale że „go niósł za Jezusem”.
Oznacza to, że wziął na swe ramiona całą belkę, przejął on na siebie cały
ciężar naznaczony piętnem hańby, aby Jezus mógł iść na miejsce egzekucji bez
tego ciężaru. Szymon na chwilę przejmuje
Boży ciężar. Żeby Bóg-Człowiek mógł odpocząć… Tak to więc wyglądało. Droga
Krzyżowa.
Z Panem Bogiem, z Jezusem Chrystusem jest tak, że On ma
totalnie odwróconą logikę myślenia i działania. Ta „odwrócona logika” nie mieści nam się w głowach. No bo, Jezus w
drodze krzyżowej niesie Twój i mój
grzech. To całe zło, które popełniłeś i jeszcze popełnisz. Zło każdego
człowieka… A grzech to coś, co niszczy
atmosferę, życie i zasługuje na zgładzenie. I gdzieś tak często
podświadomie czujemy, że zło domaga się
kary. Domaga się zadośćuczynienia.
Jakiegoś wymazania. Wyprostowania. Zakończenia. Ja w
jednych z rozważań nabożeństwa drogi krzyżowej przeczytałem, że to Jezus za mnie wisi na krzyżu. Tak. Wisi
za Ciebie. To Ty za Twoje zło powinieneś zawisnąć na krzyżu. Ty i ja. Za swoje
zło powinieneś dostać baty. Ja i Ty. Tak myślimy czasem. Ale Bóg myśli inaczej. Chciał uzdrowić tę zepsutą atmosferę
inaczej niż podpowiada nam nasza logika. Wkroczył w świat i powiedział: kocham! Chcę Ci pokazać, jak bardzo kocham!
Dlatego stanę się Człowiekiem i nawet życie oddam. Wezmę Twój brud. I przerobię
Go na dobro. Na uzdrowienie. Na zbawienie. Czy to nie jest niesamowite? Czy to mieści się nam w głowach?
Grzesznik – ja i Ty – żyję, dostaję nowy pakiet startowy, a On – czysty
i święty wisi na krzyżu. Na czymś, co jest hańbą, plugastwem, zgorszeniem…
Może dziś, w piątą Niedzielę Wielkiego Postu, chodzi o to, żeby się
zadziwić. I uwierzyć w to, że Bóg
nawet z największego brudu, syfu, gnoju, plugastwa może stworzyć coś, co będzie
dobre. Ja jestem pewien, że każdy z
Was dzisiaj jest na swojej drodze krzyżowej. Może ktoś dzisiaj kwiczy z bólu i wstydu, po znowu upadł w jakimś
grzechu. Ktoś się zachlał, albo popuścił sobie seksualne lejce. Może ktoś czeka na swojego Szymona i jest
bardzo samotny. Może ktoś z Was jest
właśnie przybijany do krzyża choroby, szpitalnego łóżka niekorzystnymi
wynikami badań… Cierpienie nie jest
niczym dobrym. Cierpienie to zło. Niech mi ktoś, kto cierpi, kogo boli,
powie, że to lubi. Tak nie jest. Tak się nie da. ALE. Z cierpienia może wyjść chwała. Zdrowie. Radość. Pokój. TYLKO
jeśli jest ono połączone z Jezusem.
Inaczej się nie da. W imię czegokolwiek innego się nie da. Tylko On, który w swojej odwróconej logice ze znaku hańby czyni znak
chwały, może Twoje cierpienie przemienić w zmartwychwstanie.
I przykład. 11 luty 2015. Dżihadyści w Libii porywają chrześcijan.
21 chrześcijan, Koptów. Poderżnęli im gardła, a potem odcięli głowy na jednej z
plaż. Ktoś to nagrał. Widziałem kawałek. Makabryczny. Papież Franciszek
powiedział, że to tylko dlatego bo „byli
chrześcijanami”. Nosili imię Jezusa na wargach. I dla tego Imienia dali się
zabić. I uwaga, jeden z braci zabitych Koptów, Biszir zapytał swoją matkę: Co
byś powiedziała, gdybyś teraz spotkała jednego z zabójców swoich synów? Matka
odparła: Powiedziałabym mu: Niech Pan oświeci twoje oczy! Zapraszam cię do nas,
ugościmy cię, bo wprowadziłeś moich synów do królestwa niebieskiego!”. Co za odwrócona logika! Ja nie wiem,
czy bym tak teraz potrafił, jak ci Koptowie, jak ta matka. Nie wiem. Wiem
jednak, że gdyby oni nie byli z Jezusem w bliskiej relacji, takie słowa by nie
padły.
Bycie księdzem ma ten przywilej,
że spotyka się wielu ludzi. I czasem
spotykam takich, którzy dużo marudzą. Że jest ciężko. Że nie daję rady. Że
jest źle i źle i źle… Owszem, tak bywa.
Nie neguję tego, że bywa ciężko. Wiem, jak to jest. Ale. Zawsze mamy wybór. W
Księdze Powtórzonego Prawa są takie słowa: Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście.
(…) Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo, miłując, Pana,
Boga swego, słuchając Jego głosu, lgnąć do Niego”. (Pwt 30, 15+). Masz
wybór. Kiedy spotyka Cię jakiś dramat, masz wybór. Możesz narzekać, że boli
i siedzieć w swoim bólu, albo ruszyć z tym bólem dalej. Ruszyć dalej z krzyżem.
Nie wiem, czy zauważyłeś, co Marek pisze
o tych dwóch łotrach. Że oni obaj lżyli Jezusa, kiedy zostali z Nim
ukrzyżowani. Obaj. Jeden z nich stał się przecież tzw. Dobrym Łotrem. Mówią, że
to pierwszy święty kanonizowany przez samego Jezusa, który poleciał ekspresem
do Nieba. Bo wybrał w końcu życie.
Czy dasz radę sam nieść krzyż? No nie. Popatrz dzisiaj na Jezusa,
który staje się Twoim Szymonem Cyrenejczykiem. Ale w wersji ulepszonej. To On pomaga nieść Ci Twój krzyż. I tylko
dlatego jest możliwe pójście aż do końca. Do kolejnych stacji. Do stacji zmartwychwstania.
Jezus mówił do swoich uczniów, że Jego
jarzmo, że krzyż może być słodki i lekki. Owszem, ale tylko jeśli On pomaga to
nieść. Inaczej się nie da. Popatrz dzisiaj na swojego Szymona. Jezusa.
Owszem, masz ludzi którzy Ci pomagają. Ale zawodzą. On nie zawodzi. On cały czas niesie krzyż z Tobą.
Bóg jedyne, co potrafi to kochać i przebaczać. Już o tym mówiłem. Dziś On chce stać się twoim Szymonem i
ponieść Twój krzyż. Do kolejnego, ostatniego przystanku. Do pustego grobu.
A tam już czeka zmartwychwstanie.
Był w tym tygodniu taki fragment z ewangelii Jana o uzdrowieniu
chorego, który chorował 38 lat. I tak siedział przy tej sadzawce. Czekając,
aż nagle cudownie zstąpi z Nieba Anioł i poruszy wodę, a przez to on się
uzdrowi. Kojarzysz? Mój ojciec duchowny, który komentuje na swojej stronie
codzienną Ewangelię, napisał takie słowa, posłuchaj:
„Odkrywając rany Jezusa, odkrywamy Jego miłość. On pokazuje swoje rany, nie po to, aby się z nimi obnosić, ale w tym celu, abyśmy się w nich ukryli z własnymi zranieniami. Chcemy odpocząć, poczuć się bezpiecznymi i kochanymi. Na wiele pytań odnoszących się do zła, jakiego doznaliśmy od innych, nie znajdziemy odpowiedzi. Nie chodzi też o to, aby w każdym bolesnym dla nas przypadku szukać odpowiedzi. Wiedza o tym, dlaczego ktoś nas skrzywdził, nas nie uleczy. Uzdrowi nas miłość Jezusa emanująca z Jego ran. W nich należy ukryć wszystko to, co boli, niepokoi i odbiera chęć życia. Poznać miłości Jezusa jest równoznaczne z uwierzeniem w nią: „Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam” (1 J 4,16)”.
Pozwól Mu, żeby On zaprowadził w Twoim życiu porządek odwróconej logiki.
Nie musisz rozumieć. Ważne, że On uzdrawia. Ważne, że Droga Krzyżowa prowadzi do życia. Że śmierć prowadzi do życia.
Że Twoje cierpienie, jeśli tylko tego
chcesz i się na to zgodzisz, poprowadzi Cię do życia. Wiem, że to możliwe. Nie wierzę. Wiem. Nie bój się więc. Poproś Go teraz, żeby był Twoim Szymonem.
Niech On Cię weźmie pod ramię. I idźcie
tak razem. Będzie Wam raźniej. Patrzcie sobie w oczy. Patrz w oczy Boga, który
Cię ukochał.
/ +
Najpiękniejsze słowa. Sam Bóg przez Ciebie mówi:)+
OdpowiedzUsuń