Przemiana! [ homilia II N WP ]





Był taki czas w seminarium, że było mi źle z sobą. Tak po ludzku, z wieloma rzeczami sobie nie radziłem. Łaziłem przytłumiony. Smutny. Ocierałem się o jakieś stany depresyjne. Powodów było wiele; mnóstwo kawałków w moim wnętrzu wołało o porządek. Pojawił się pomysł i możliwość psychoterapii. Wszedłem w to. Niecałe dwa lata byłem w indywidualnej, ponad rok w grupowej psychodramie. I to był mega dobry czas. W cholerę trudny, ale dobry. Dużo mi to pomogło. 


Ale jest jedno „ale”. Podczas terapii zrozumiałem skąd bierze się mój smutek. Odkryłem źródła niektórych moich ran. Zdobyłem metody pomocne w autoanalizie, poznaniu siebie. I choć jest to niezaprzeczalne bogactwo, to w tym wszystkim czegoś brakowało. Doszedłem w terapii do jakiegoś muru. I zdałem sobie sprawę, że w mojej przemianie potrzeba jeszcze jednego, najważniejszego elementu: Jezusa.
 

Dziś jest Ewangelia o przemianie. Chrystus się przemienia wobec uczniów, ale to doświadczenie jest również wezwaniem do przemiany.


Ta scena jest opisywana przez wszystkich synoptyków. Każdy skupia się na czymś innym, każdy dodaje swoje smaczki. My dziś mamy Łukasza. Wgryźmy się trochę w ten święty tekst. W parę szczegółów.


Jezus zabiera ukochanych uczniów. Oni są blisko zawsze tam, gdzie dzieje się coś ważnego. Mają specjalne wejściówki. Może mieli po prostu dość otwarte serca, żeby to jakoś ogarnąć? Są obecni podczas Przemienienia, modlitwy w Getsemani, wskrzeszenia córki Jaira. Jezus chce mieć ich blisko, bo chce pokazać im, kim jest. Że jest Bogiem. Że ma moc. Oni będą potrzebować tej świadomości potem, kiedy przyjdą prześladowania i cierpienia.


Przemienienie dokonuje się podczas modlitwy. To jest bardzo znaczące. Że Jezusowi zaczyna jaśnieć twarz i szata w czasie rozmowy z Ojcem. W modlitwie Bóg staje się obecny, w czasie niej można rozmawiać z Nim twarzą w twarz. Podobnie miał Mojżesz. Mojżeszowi po modlitwie gęba świeciła, jak szyld z neonów. Tak się opalił Bogiem, że nie dało rady tego ukryć. 


Obłok. W Starym Testamencie obłok to symbol Bożej obecności, Bożej chwały. Jak na obóz Izraelitów opadał obłok, to wiedzieli, że fizycznie Bóg jest blisko. I to ich trwożyło. Bali się. Żydzi wierzyli, że Boga nie można oglądać bezpośrednio, bo od razu się umrze. Że ciało nie jest w stanie wytrzymać takiej porcji świętości. Uczniowie Jezusa wchodzą w ten obłok obecności i dosłownie: „ogarnia ich lęk”. Po prostu się boją. Nie ogarniają…


Mamy Wielki Post. I owszem, nie jest to czas na restrykcyjne diety, na odstawienie cukierków dla samego odstawienia. Ale jest to czas przemiany – jak najbardziej. Masz przecież tyle rzeczy, relacji, planów, emocji, marzeń, które wymagają Bożej przemiany, Bożego dotknięcia. Naszym ludzkim wysiłkiem możemy wiele. Ale zarazem niewiele. Potrzeba w naszej przemianie obecności Jezusa. Bo mogę chodzić do najlepszego terapeuty na świecie i płacić grubą kasę za godzinę sesji, a dalej być nieszczęśliwym. Bo nie ma uzdrowienia serca. A Jezus to jest taki Terapeuta, który za darmo uzdrawia głębię serca. I robi to skutecznie.


Dziś Cię zachęcam, i Jego słowo zachęca: przemień się! A jak? Słowo daje wskazówki:


Jezus przemienia się na spotkaniu z Bogiem Ojcem. Twoja przemiana – czegokolwiek dziś dotyczy – prawdziwie dokonać się może tylko w spotkaniach z Bogiem. Takim spotkaniem jest spowiedź, gdzie Bóg Cię przemienia od środka, mimo że zewnętrznie wiele się nie dzieje. Takim spotkaniem jest Adoracja, modlitwa


Zachęcam Cię: chadzaj na adorację i opalaj się Jezusem. Z adoracją jest trochę, jak z chodzeniem na plażę. Wystarczy, że się walniesz na piasek i opalenizna leci. Na adoracji wystarczy paść przed Nim i być. Nie trzeba cudować. Weź czasem pójdź i opal się łaską. 


Mamy w sobie głębokie pragnienie przemiany. To dobrze, że nam nie wystarcza to, co jest. Że nas ciągle ciągnie gdzieś dalej. Tylko zaproś do tego Jezusa


On Cię przemieni tak, że ludzie będą patrzeć Ci na twarz i mówić: „wow! Co to jest?!”. Pozwól Jezusowi Cię przemieniać. Nieraz się wystraszysz, będziesz się z Nim kłócić, zlękniesz. Ale warto. Bo to droga do zwycięstwa. 


W tym wszystkim jest głos Ojca, który zawsze pomaga i chce Twojej przemiany. Który głęboko afirmuje Twoją osobę. Prawdziwie. Głęboko. Szczerze. Nie stoi nad Tobą z kijem, ale z głosem: jesteś umiłowana, umiłowany. Pamiętaj.


Panie mój, rozmyślałem dzisiaj nad słowami Wincentego van Gogha: „To prawda, że są odpływy i przypływy, ale morze ciągle pozostaje to samo”. Tyś jest morzem. I choć w swych emocjach zaznaję wielu wzlotów i upadków i często doświadczam wielu zmian w mym życiu wewnętrznym, Ty pozostajesz ten sam. Twoja stałość nie jest jednak stałością skały, lecz stałością wiernego kochanka. Dzięki Twej miłości urodziłem się do życia; Twoja miłość mnie pokrzepia i wciąż przyzywa do siebie. Są dni smutku i dni radości; są uczucia winy i uczucia wdzięczności; są chwile przegranych i chwile sukcesów; ale wszystkie one są ogarnięte Twą niezachwianą miłością.

Moją jedyną prawdziwą pokusą jest wątpić w Twą miłość, myśleć, że jestem poza zasięgiem Twojej miłości, usunąć się z jej uzdrawiającego promieniowania. Zrobić to — znaczy wejść w ciemność rozpaczy.

O Panie, morze miłości i dobroci, pozwól mi nie bać się sztormów i wiatrów mego codziennego życia, i niechaj wiem, że są odpływy i przypływy, ale morze pozostaje zawsze to samo. Amen.
(H.J.M. Nouwen, Wołanie o miłosierdzie)

Komentarze

Popularne posty