Bida z nędzą...
Łukasz 7,36-8,3
Tydzień temu byłem po raz
pierwszy na Lednicy. Większość czasu przeznaczyłem na spowiadanie. Po tym, jak
się organizacyjnie ogarnąłem, stanąłem przy Namiocie Adoracji (bo Jezus tam
był, więc miejscówka super), narzuciłem stułę i czekałem. Po kilku minutach
podeszła młoda dziewczyna. Ledwo co podeszła, a już zalała się łzami. Mocno płakała.
Była zdołowana, bo bardzo jej zależało na Jezusie, ale czuła, że jej grzeszność
już wyskoczyła ponad stan. Że już klapa. Że już nic się nie zrobi. Że jest
normalnie taką grzesznicą, że hej, i że Jezus na pewno ma jej już dość…
Oczywiście, tak nie było. Jezus
nie miał jej dość. Powiedziałem, że ze wszystkim ją przyjmuje i zabiera
badziewie. Pogadaliśmy. Mocą Jezusa zabrałem jej ten cały syf. I na koniec ją
przytuliłem. I znów się rozpłakała, ale już z innego powodu – bo było lżej.
Niesamowite doświadczenie, również dla mnie, spowiednika.
Bóg to ktoś, kto zawsze przebacza i podnosi – jeśli tylko tego chcemy i
Mu pozwalamy. Naprawdę, nie ma takiego grzecha, który by Go zmęczył. Nie ma
takiego badziewia, który by wzbudził w Nim mdłości na Twój widok. No nie ma. Bóg przebacza – zawsze i wszędzie.
Ta Ewangelia – ewidentnie – o przebaczeniu
jest. Piękne jest to Słowo. Pogryźmy Je trochę.
Jezus idzie dzisiaj „na kolędę” do poważanego gościa, faryzeusza, który zapewne szanowany był i ułożony. Ale mimo, że zewnętrznie jest w porządku, to w sercu nie za bardzo. W sercu jest nędza, o której Szymon nie wie. Faryzeusze byli w tym dobrzy – w zachowywaniu przepisów i w kreowaniu wrażenia, że wszystko jest „okej”, a w środku gnili (co często im Jezus wywalał w twarz). Szymon przyjmuje Jezusa w swoim domu, w którym może i dobry catering był, ale serca nie było. Szymon nie wchodzi na głębszy poziom. Pewnie czuł się „ustawiony”, bo szanowany rabbi do niego na steka wpadł.
Jezus idzie dzisiaj „na kolędę” do poważanego gościa, faryzeusza, który zapewne szanowany był i ułożony. Ale mimo, że zewnętrznie jest w porządku, to w sercu nie za bardzo. W sercu jest nędza, o której Szymon nie wie. Faryzeusze byli w tym dobrzy – w zachowywaniu przepisów i w kreowaniu wrażenia, że wszystko jest „okej”, a w środku gnili (co często im Jezus wywalał w twarz). Szymon przyjmuje Jezusa w swoim domu, w którym może i dobry catering był, ale serca nie było. Szymon nie wchodzi na głębszy poziom. Pewnie czuł się „ustawiony”, bo szanowany rabbi do niego na steka wpadł.
A potem przychodzi kobieta, jakoś
tak nieoczekiwanie. W Palestynie to było
normalne, że przychodził ktoś niezapowiedziany na ucztę, każdy miał prawo.
Ta kobieta, to osoba dobrze znana w rejonie: wszyscy wiedzą, kim jest:
prostytutką. No nie jest to ktoś lubiany.
Jej przybycie musiało wywołać szok i zamieszanie. Dla Żydów prostytutka to ktoś nieczysty, skalany, brudny. I ta kobieta…
w ogóle się tym nie przejmuje. Nie dba o ich opinię. Nie boi się, co sobie
pomyślą. Pełna jakieś wolności i tęsknoty lgnie do Jezusa bo wie, że tylko On może ją zrozumieć i
podnieść. Ona wie, że miłość jest silniejsza od badziewia, które w życiu
ma.
Jezus spotyka w tym domu dwie biedy: pierwsza nie wie, że nią jest, druga
wie o tym doskonale. Jezus wie, że te
obie biedy potrzebują przebaczenia, podniesienia. Każda na swój sposób i na swą
miarę (stąd ta przypowieść o dłużnikach).
Odczytuję tę Ewangelię w dwóch
wymiarach: takim osobistym (że ja jako
ja potrzebuję przebaczenia) oraz takim relacyjnym
(że to ktoś inny potrzebuje przebaczenia: mojego i Bożego).
Jesteśmy grzesznikami. I raczej zostaniemy nimi do końca życia. Kościół
to jest jedna wielka wspólnota ludzi grzesznych, którym czasem nie wychodzi, a
którzy mimo to ciągle próbują. Albo jak to ktoś rzekł: Kościół to nie muzeum dla świętych,
ale szpital dla grzeszników. Jeśli
ktoś tutaj między nami uważa dzisiaj, że jest święty i nie ma grzechu, to albo jest
rzeczywiście święty, albo… totalnie ślepy i głupi.
Taka jest nasza forma, że czasem nie wychodzi. I że po prostu potrzebujemy Bożego przebaczenia. Bo nasze grzechy to jest konkret – one konkretnie
niszczą nas i ludzi wokół i w ogóle totalnie niszczą atmosferę życia. Hebrajskie
słowo: grzech (chattat) oznacza po prostu
uchybienie i nietrafienie do celu. My często nie trafiamy w szczęście. Próbujemy, próbujemy i nic. I gleba. A Jezus
chce nas zawsze podnosić i pomóc trafiać.
Twoja grzeszność nie jest przeszkodą, żeby spotykać Jezusa. Twoja grzeszność powinna Cię prowadzić do Jezusa,
na Nim skupiać. Od wielkiej grzeszności,
do wielkiej świętości jest naprawdę niewielki krok: krok decyzji, że Jezus ma
nad tym zapanować.
Ta kobieta poleciała do Jezusa, bo pewnie czuła, że Jezus widzi więcej. Ja nie
wiem, jak czują i myślą kobiety. Tym bardziej nie wiem, jak czuje i myśli
prostytutka. Nie wiem do końca, jak się mają w środku kobiety, które w
przelotnych związkach, chorych relacjach, albo w szybkim seksie szukają namiastki czułości. Spotykam je czasem.
I wtedy się zwierzają, że nie chodziło tylko o przyjemność. Chodziło o zaznanie bliskości, czułości,
przynależenia, sensu, szczęścia. Ta dziewczyna
z Ewangelii może nigdy nie przeżyła pięknej relacji, a jedynie szybką
namiętność i przyjemność. A może nawet tego nie było, nie wiemy. Może dlatego poleciała do Jezusa, bo
zobaczyła, że dotychczasowe kontakty i styl życia nie wystarczają, że tak
naprawdę tęskni za czymś więcej: Bożą, pewną, mocną miłością.
Po pierwsze dzisiaj: weź
popatrz na swoje grzechy jako na coś, co Cię rani, ale i na coś za czym kryje
się wielka tęsknota: za sensem, bliskością, mocą, władzą, szczęściem. I
że Jezus może coś z tym zrobić. My często nie grzeszymy dlatego, że chcemy, ale
dlatego że nie umiemy inaczej, że źle szukamy.
Z Twoją grzesznością możesz polecieć do Jezusa, bo On widzi więcej.
I jeszcze ten drugi aspekt.
Szymon i ci bezimienni
biesiadnicy (w miejsce, których możemy siebie postawić): wszyscy oskarżają tę dziewczynę i nią pogardzają, widząc w niej tylko
grzesznicę. A tylko Jezus przyjmuje ją
jako KOBIETĘ. I w taki sposób ukazuje ją współbiesiadnikom – jako człowieka, kobietę, kogoś wartego
godności i szacunku.
Postawa tych bezimiennych i
Szymona to nasza postawa. Pewne osoby w
życiu skreślamy, często już w punkcie wyjścia: bo się rozwiodła, bo ma inną
orientację seksualną, bo ma dziecko nieślubne, bo żyje z czwartym facetem, bo myśli
inaczej, bo to i tamto. Boże, ale jesteśmy w tym świetni!
Jaki szok wywołał w powszechnej opinii papież Franciszek, kiedy w kwietniu tego roku spotkał się podczas audiencji z transseksualistami i byłymi prostytutkami.
Sam Jan Paweł II kiedyś na audiencji przyjął Annę, z
Nigerii, chorą na AIDS, byłą prostytutkę. Popatrzył, pogadał, pogłaskał po
głowie... Gdyby Jezus dzisiaj chodził po świecie i pozwolił się całować pani
z agencji towarzyskiej, jak byśmy zareagowali?
Drugi konkret na dziś: weź odpuść. Odpuść innym. Przestań się skupiać na
wadach/złu/grzechach/niefajności innych. Ludzie obok, których potępiasz, wiedzą często, że grzeszą, ale jeszcze
nie potrafią żyć inaczej. I może
żeby potrafili inaczej, potrzebują po prostu Twojego uśmiechu, dobrego słowa,
wsparcia? A może spróbuj się przełamać i zrób to dla Twojego sąsiada, po
którym ciągle jeździsz, spróbuj – nie wiem – kupić wodę mineralną i daj pani,
która stoi na ulicy i czeka na klienta. Weź
nie potępiaj. Weź podnoś.
I już na koniec. W Ewangelii
czytamy, że te kobiety uwolnione szły za
Jezusem. To jest taka wisienka na torcie. Jak się doświadczy uzdrowienia, trzeba iść za Jezusem, bo się inaczej można
znowu rozjechać. Mówię Ci te słowa jako grzesznik, i wiem, że gdybym się Go
nie trzymał, to bym nieźle poleciał. Nie
wystarczy być uzdrowionym, trzeba ciągle zabiegać o to, aby być zdrowym, w
coraz lepszej formie, żeby nie popaść w to samo uzależnienie, zło, w to co
wcześniej zniewalało. Trza się trzymać Jezusa, codziennie, bo się człowiek znowu
rozjedzie.
Uzdrowieni ludzie, towarzyszyli
Jezusowi. Ci, którzy wcześniej leżeli w
gnoju, potem innych z gnoju dźwigali, mocą Jezusa. Idź za Nim, a On Cię
uzdrowi i da moc do uzdrawiania innych. Tylko się Go trzymaj. Zawsze. Jak Ci już Jezus połata serducho, to się Go
trzymaj, żeby Ci znów nic go nie podziurawiło.
Kochaj i przebaczaj. Kochaj siebie i sobie przebaczaj. Kochaj innych i innym przebaczaj. Chociaż próbuj. Bo warto, mimo, że to w cholerę trudne.
Zakończę anonimową modlitwą, którą znalazł i podał mi współbrat:
Kochaj i przebaczaj. Kochaj siebie i sobie przebaczaj. Kochaj innych i innym przebaczaj. Chociaż próbuj. Bo warto, mimo, że to w cholerę trudne.
Zakończę anonimową modlitwą, którą znalazł i podał mi współbrat:
„Tak długo przebaczamy, jak długo kochamy”.
I tak długo przepraszamy, jak długo kochamy... Dlatego chcę Cię dzisiaj, Panie, przeprosić i podziękować Ci, że zawsze mi przebaczasz. Przebacz, Panie, noce, w które nie czuwałem, przebacz myśli, których nie kontrolowałem, przebacz skąpstwo, chciwość, obojętność, przebacz spojrzenia, nad którymi nie panowałem, słowa bezmyślne i te ostre, surowe, nerwowe. Przebacz, że się bałem, że nie ufałem, że uciekałem. Przebacz lęk. Przebacz złość. Przebacz każdy grzech. Żałuję. Żałuję, bo kocham Ciebie... Ty wiesz, że Cię kocham...
+
Komentarze
Prześlij komentarz