Owce-pechowce



Dziś o Bożym Miłosierdziu. Po raz kolejny o tym będziesz słyszeć. Mamy taki rok, kiedy o nim się mówi wszędzie, i dobrze. To ja tak dzisiaj chcę powiedzieć parę słów od siebie. O tym, że Boże Miłosierdzie to jest taka Boża troska, która spotyka owce-pechowce.

W jednej z książek wyczytałem taką prawdziwą historię. Sharon wraz z mężem i dziećmi porzucili swoje dotychczasowe, wielkomiejskie życie, i wyprowadzili się na zrujnowaną farmę, żeby zająć się pasterstwem owiec. Ot, taki dziwny, ale fascynujący pomysł. I ta kobieta opowiada o owcy, która urodziła troje jagniąt. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że matka odrzuciła jedno z nich, bo nie miała dość pokarmu dla wszystkich. Tak podobno czasem się dzieje. No i ta owca-pechowca nijak nie mogła dostać się do matki-owcy żeby se pojeść. Sharon z czasem zauważyła, jak ta owieczka staje sobie z boku i zwiesza głowę, załamana. Żadne próby nie przekonały starszej owcy do karmienia swojego dziecka.

No to Sharon z rodziną wzięli to na siebie. Od chwili tej decyzji, owca-pechowca zamieszkała z całą rodziną w domu, była karmiona, chodziła se po niebieskich dywanach i miała normalnie życie w luksusie, takie, o jakim inne owce mogły pomarzyć (jeśli w ogóle owce o czymś takim marzą).

Owca-pechowca – od odrzucenia do radości.

Taka owca-pechowca, słaba i odrzucona, otrzymała o wiele więcej opieki, troski i uwagi niż inne, które miały się dobrze. Taka owca nawiązała szczególną relację z pasterzem, w tym wypadku z rodziną Sharon. Taka pokiereszowana przez los owca doświadczyła większej miłości niż mogłaby ją znaleźć na pastwisku. Taka owca po wszystkim lepiej zna głos pasterza i leci na jego głos w podskokach. Wszystko dlatego, że dopuściła troskę pasterza do głębi.

*

Niektórzy moi znajomi (pozdrawiam!) czasem już lekko się ze mnie podśmiewają, że ja w prawie każdym tekście/homilii piszę/mówię o grzechu, słabości, syfie, badziewiu. No piszę. Bo sam tego doświadczam, ze jest to nieodzowna część życia. Owszem, życie jest i powinno być piękne, ale są w nim też elementy słabe. I to w nich jakoś mocniej objawia się Boże Miłosierdzie. Ja w takich momentach dostrzegam mocniej Boże Miłosierdzie. I troskę Pasterza.

I tak dzisiaj właśnie myślę o Bożym Miłosierdziu: jako o trosce Boga o swoje owce-pechowce.

*

Jesteśmy owcami-pechowcami. Gubimy się w naszym grzechu, łamiemy sobie serca, bywa nam źle, smętno; dopadają nas chwile załamania, depresji, niezrozumienia; boli nas ciało i dusza. Czasem po prostu takie jest życie. Czasem się czujemy takimi owcami-pechowcami w naszym najbliższym środowisku, w rodzinie, w pracy, we wspólnocie. Czujemy się taką owcą-pechowcą w Kościele nawet.

I na szczęście w tym wszystkim jest Bóg – wcielone Boże Miłosierdzie – Dobry Pasterz, który lubi brać swe owce na niebieskie dywany żeby se poleżały i dobrze się miały.

*

Niezależnie od tego, jaka jest dzisiaj Twoja forma i samopoczucie – On czuwa. Niezależnie od tego, jaką przeszłość niesiemy na naszych barkach – On jest obok. Bez względu na to, czy dotyka mnie dzisiaj jakaś trudność czy nie – mam obok siebie Pasterza. Ty masz. Kogoś, Kto po prostu kocha i się troszczy.

Izajasz napisał:

Podobnie jak pasterz pasie On swą trzodę, gromadzi [ją] swoim ramieniem, jagnięta nosi na swej piersi, owce karmiące prowadzi łagodnie[ Iz 40, 11].


Taki jest Bóg. Takie jest Boże Miłosierdzie. No.

Jeśli więc czujesz się dziś, jak pechowa owca – to spoko. Jeśli kulejesz, błąkasz się, nie ogarniasz – to spoko. Jeśli jesteś słaby – to spoko. On przyszedł też do takich. Żeby się Tobą zaopiekować.

*

A jeśli nie jesteś owcą-pechowcą – to też spoko. Ciesz się życiem. Ciesz się dobrymi rzeczami. Bóg troszczy się nami bez względu na naszą formę. Jest z nami w tym, co ciemne i jasne. I w tym wszystkim działa.

I zakończę słowami Papy. Jak słuchałem na Campus’ie to prawie ryczałem. Bo to prawda jest:

Także i dzisiaj może nam grozić, że będziemy stali z daleka od Jezusa, bo wydaje się nam, że nie dorastamy, bo mamy niską opinię o sobie. Jest to wielka pokusa, która dotyczy nie tylko samooceny, ale dotyka również wiary. Wiara mówi nam bowiem, że jesteśmy „dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy” (1 J 3,1): zostaliśmy stworzeni na Jego obraz; Jezus nasze człowieczeństwo uczynił swoim a Jego serce nigdy nie oddzieli się od nas; Duch Święty chce w nas mieszkać; jesteśmy powołani do wiecznej radości z Bogiem! 
To jest nasza „postura”, to jest nasza duchowa tożsamość: jesteśmy umiłowanymi dziećmi Bożymi – zawsze nimi jesteśmy. Rozumiecie zatem, że brak akceptowania samych siebie, życie w niezadowoleniu i myślenie w sposób negatywny oznacza brak uznania naszej najprawdziwszej tożsamości: to jakby odwrócić się w inną stronę, kiedy Bóg chce, by na mnie spoczęło Jego spojrzenie, i to jakby chcieć zgasić marzenie, jakie Bóg żywi wobec mnie. 
Bóg nas miłuje takimi, jakimi jesteśmy, i żaden grzech, wada czy błąd nie sprawi, by zmienił swoje zdanie. Dla Jezusa – pokazuje to Ewangelia – nikt nie jest gorszy i daleki, nie ma człowieka bez znaczenia, ale wszyscy jesteśmy umiłowani i ważni: ty jesteś ważny! A Bóg liczy na ciebie z powodu tego, kim jesteś, a nie z powodu tego, co masz: w Jego oczach nic nie znaczy, jak jesteś ubrany, czy jakiego używasz telefonu komórkowego; dla Niego nie jest ważne, czy podążasz za modą – liczysz się ty. Taki, jaki jesteś. 
W Jego oczach jesteś wartościowy, a twoja wartość jest bezcenna. Kiedy w życiu zdarza nam się, że mierzymy nisko zamiast wysoko, może nam pomóc ta wspaniała prawda: Bóg jest wierny w miłości względem nas, a nawet nieustępliwy. Pomoże nam myśl, że kocha nas bardziej, niż my kochamy samych siebie, że wierzy w nas bardziej, niż my wierzymy w siebie, że zawsze nam „kibicuje” jako najbardziej niezłomny z fanów. Zawsze czeka na nas z nadzieją, nawet gdy zamykamy się w naszych smutkach, ciągle rozpamiętując doznane krzywdy i przeszłość. Ale przywiązywanie się do smutku nie jest godne naszej postury duchowej! Jest to w rzeczywistości jakiś wirus, który zaraża i blokuje wszystko, który zamyka wszelkie drzwi, który uniemożliwia rozpoczęcie życia na nowo, ponowny start. Bóg jest jednak nieustępliwy w nadziei: zawsze wierzy, że możemy się podnieść i nie poddaje się, widząc nas przygaszonych i bez radości. 
Robi się smutno, kiedy patrzymy na młodego człowieka w którym nie ma radości. Jesteśmy bowiem zawsze Jego umiłowanymi dziećmi. Pamiętajmy o tym na początku każdego dnia. Warto, abyśmy co rana mówili w modlitwie: „Panie, dziękuję Ci, że mnie kochasz; spraw bym zakochał się w moim życiu!”. Nie w moich wadach, które muszą być poprawione, ale w życiu, które jest wielkim darem: jest ono czasem, aby kochać. [ Franciszek, 31. 07. 16]

+

Komentarze

Popularne posty