Walcz Wojowniku!
Łukasz 13, 22-30
Niewątpliwie, jednym z
ciekawszych zawodników tegorocznej Olimpiady w Rio jest Usain Bolt, jamajski sprinter, pseudonim Błyskawica. Gość w tegorocznych zawodach zdobył już trzy złote
medale, a biega tak szybko, że ledwo go widać. No, gość nieźle walczył o to złoto. Pewnie miał walki małe, kiedy zdecydował się, że zamiast wszamać kotleta,
wszamie coś zdrowszego; a pewnie miał i walki
wielkie, kiedy ze łzami w oczach podchodził do treningu. Ale dał radę. Walczył.
Do tej walki zaprosił Boga, do czego otwarcie się przyznaje, i mówi, że „bez Niego nic nie byłoby możliwe”. Super
inspirator do walki.
Walką też jest życie chrześcijanina. Walką o zbawienie, o jego
urzeczywistnienie w życiu osobistym – moim, Twoim, każdego. Jezus otworzył nam Niebo, do Niego
zaprasza, ale nic nie dzieję się automatycznie. O zbawienie trza walczyć, co by mi nic go nie przysłoniło.
To Słowo dzisiejsze nie jest
łatwe. Ono wręcz boli, może przeraża, a na pewno nieźle budzi. Chrystus nie
słodzi dzisiaj swojemu bezimiennemu rozmówcy – a tym samym, każdemu z nas.
Ale najpierw: czym jest
zbawienie? To słowo w kościelnej nomenklaturze używane jest tak często, jak
olej do smażenia wspomnianych kotletów. Co ono oznacza?
Katechizm w poniższym punkcie
mówi krótko:
1949 Człowiek, powołany do szczęścia, ale zraniony przez grzech, potrzebuje zbawienia Bożego. Pomoc Boża zostaje mu udzielona w Chrystusie przez prawo, które nim kieruje, i przez łaskę, która go umacnia: Zabiegajcie o własne zbawienie z bojaźnią i drżeniem... Albowiem to Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania zgodnie z [Jego] wolą (Flp 2, 12-13).
Zbawienie to Boży ratunek na ludzkie „kuku”, które sobie
zrobiliśmy (grzech pierworodny) i ciągle robimy (grzechy codzienne). Z grzechem
wiąże się ten cały korowód naszych błędów, upadków, chorób, niepowodzeń. Chcemy
przecież tego uniknąć. Nikt nie chce z nas tu cierpieć, prawda? Wszyscy chcemy
być zbawieni:
„tzn. chcemy uniknąć tego, co nam się nie podoba: chorób, kłopotów, trudnych relacji międzyludzkich, niesprawiedliwości, a nade wszystko śmierci. Któż z ludzi nie prosił Boga o dobre zdrowie dla siebie czy dla swoich bliskich? Pragnienie zbawienia wiąże się ze strachem przed śmiercią, unicestwieniem. Człowiek jest jedynym stworzeniem świadomym własnego umierania i jego uparte, desperackie dążenie, by uciec przed śmiercią, jest motorem wszystkich kultur i religii” [ ks. J. Maciąg ].
Chcemy wybawienia i nadziei na nie, i Jezus nam to daje, ale ostrzega: nie
ma tak łatwo; uwaga, można je stracić. Można go nie doznać, jeśli człowiek o
nie nie zawalczy, nie wyciągnie rączki, nie zachce.
Do Jezusa przychodzi bezimienny ktoś (a więc w sumie każdy z nas) i pyta, jak to będzie. Czy
każdy będzie zbawiony? A Jezus odpowiada: trzeba
walczyć. Trzeba się zmagać. A potem dodaje, że brama jest wąska, że będzie trudno, że ktoś nie wejdzie, że nie ma
specjalnych wejściówek. Że brama do Nieba będzie zamknięta może nawet dla
tych, co z Nim jedzą i piją, gadają na co dzień. A przyjdą wielcy grzesznicy i
wejdą. Dziwne, nie?
Jezus przyszedł zbawić
grzeszników. Zbawienie potrzebne jest przede wszystkim grzesznikom. Wszyscy
nimi są. Ale kiedy ktoś nie widzi w sobie
grzesznika, to zbawienia (według własnego poglądu) nie potrzebuje. Potrzebę zbawienia znają doskonale ci z nas, którzy
znają siebie, swoją formę i nie mają złudzeń do swojej prawdziwej kondycji.
Paradoksalny wniosek jest następujący: zbawią się ci, którzy są zgubieni; natomiast inni – sprawiedliwi, pobożni, nienaganni – nie! Nie chodzi tu tylko o faryzeuszów: także chrześcijanie, ci, co są blisko Jezusa, jedzą i piją z Nim (Eucharystia) i znają dobrze Ewangelię, są w tej grupie ryzyka… [ ks. J. Maciąg ]
Tam jest takie fajne słowo w
odpowiedzi Jezusa: gr. agōnízesthe – co się tłumaczy jako: walczcie, zmagajcie się! Trzeba
walczyć, jak atleta na arenie, jak Usain o swoją formę, by zwyciężyć, by
dolecieć do mety. Wszyscy z nas pragną
zbawienia, ale aby je osiągnąć, trzeba walczyć. Z kim i z czym? No nie z
ludźmi. Nie mamy wyjść z maczetami i ciachać naszych wrogów. Chodzi o walkę z tym, co utrudnia nam
wejście w zbawienie.
I ja myślę, że są to m.in. dwie rzeczy:
pycha i przyzwyczajenie.
1. Pycha dotyczy powyższego: postawy,
że ja Boga nie potrzebuję. Że On mnie nie musi kochać, bo ja poradzę sobie
sam. Zbawienie to jest miłość Boga do mnie i Jego gotowość wyzwolenia mnie
z moich nocy. Ale czasem jest tak, że my nie chcemy. Jesteśmy takie (nawet religijne) Zosie-samosie. Chcemy sami się zbawić. Może odnajdujesz w sobie taki mechanizm, może widzisz go u innych. To jest taki opór przed uznaniem siebie za grzesznika, kogoś słabego –
nawet teraz, jak mi się wszystko układa.
Ta pycha dotyka naszych relacji. Mogę być takim „świetnym” chrześcijaninem,
że będę innych potępiał, bo są inni. A prawo do zbawienia ma też mój brat,
siostra, ktoś kogo dziś poniżam i odrzucam, kogo uważam za jedną wielką mendę.
Zgoda na to, że mój największy wróg ma również prawo do zbawienia jest walką,
nie? Jest takim przeciskaniem się przez ciasne drzwi, nie?
Dlaczego ta brama jest ciasna?
Bo: akceptacja bezwarunkowej miłości Boga, poddanie się jej, zmienia głęboko naszą relację do Boga, do siebie samego i do innych ludzi: pojednany z sobą i z własną historią, zaczynam rozumieć, że zbawienie to nie sukces do osiągnięcia moimi wysiłkami, ale dar Boga. Pogodzony z innymi –grzesznikami jak i ja – nie depczę już więcej ani siebie ani innych i staje się dla mnie możliwe to, o czym mówi Pierwszy List Jana 3,14: przeszliśmy ze śmierci do życia, bo miłujemy braci. Jedyny sposób na otwarcie drzwi zbawienia to uznanie własnej nędzy i zgoda na miłosierdzie Boże [ks. J. Maciąg ].
Bo zgoda na zbawienie, na obecność Boga
w mojej codzienności wiąże się z otwarciem na to, że coś może się
zmienić. To może rodzić lęk. To może godzić w Twój plan na życie. On nie chce prowizorycznie być w Twoim życiu.
On chce być głęboko. A zgoda na to może być czasem trudna.
2. I druga sprawa: przyzwyczajenie. Jezus mówi ostre słowa, które mogą paść i do nas (nie
daj Boże): nie wiem, skąd jesteście.
Ze zbawieniem będą mieli problem ci, co o
nie nie walczą. Co przyzwyczaili się
do Jezusa. Co wpadli w jakiś letarg. Co myślą, że samo nazywanie się
wierzącym wystarczy. Nie wystarczy być
raz w tygodniu na niedzielnej „Mszyczce”, nie wystarczy przyjąć święceń
kapłańskich czy przyjąć księdza na kolędzie. No nie wystarczy. Trzeba więcej.
Bycie z Jezusem przy stole czyli udział w Eucharystii, słuchanie Jego słowa, celebracje i nabożeństwa, mają sens o tyle, o ile sprawiają, że wchodzimy w doświadczenie miłosierdzia przyjętego od Ojca i udzielonego innym. Inaczej stają się pustym rytualizmem i jeszcze jednym powodem do odrzucenia nas przez Jezusa. Zamknięci we własnej samowystarczalności będziemy kołatać na darmo [ ks. J. Maciąg].
Wszystko musi być polane miłością: pozwalam się Bogu kochać, a potem
kocham innych. I wyrażam to czynami.
Zbawienie nie jest teorią, teologią ani czymś, co mi się należy z natury, dlatego że jestem dobrym i pobożnym człowiekiem, ale że jest ono otwarciem się na ogień miłości Bożej, który tak głęboko przemienił życie tylu świętych i trawił ich pragnieniem, by miłosierdzie Boże nieść innym [ ks. J. Maciąg] .
To są takie dwie przeszkadzajki,
które widzę w tym tekście Ewangelii. Ale tego może być więcej. Dlatego zachęcam Cię do takiego konkretu
dzisiaj: pomyśl, na jakiej
płaszczyźnie potrzeba Ci walczyć? Co
Ci blokuje doświadczenie zbawienia? Co
nie pozwala Ci odczuć, że jesteś przez Boga kochana/y?
Może to być ta pycha
i przyzwyczajenie, ale i coś innego. Może Facebook. Może kasa. Może pośpiech. Może
brak relacji. Może brak wspólnoty (w parafii na pewno masz różne propozycje). W jakiej sferze musisz zawalczyć o
zbawienie? Co Ci je przysłania
dzisiaj? Co zrobisz żeby wypełnić Jezusowe wezwanie do przyjęcia zbawienia?
Powiem ostro: jak nie wyjdziesz dzisiaj z Mszy z chociaż małym pomysłem, albo postanowieniem
poszukania tego, toś dupa, nie chrześcijanin.
Walcz! Bo złemu zależy żeby Ci to wyrwać i nieźle kombinuje. Ty też kombinuj i mu przeszkodź.
Jan Paweł II w Westerplatte w 87’
rzekł:
Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje “Westerplatte”. Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakaś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność , od której nie można się uchylić . Nie można “zdezerterować”. Wreszcie - jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba “utrzymać” i “obronić”, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić - dla siebie i dla innych.
No to walcz. Warto. Bo tylko w
Nim jest to, za czym tęsknisz.
+
PS. Polecam tekst do lectio divina księdza Maciąga, który bardzo mnie zainspirował. Kliknij TU.
Doskonałe Słowo��
OdpowiedzUsuńJak zawsze☺
Piękne jest to zielonkawe niebo...☺����
Z serca dziękuję!