Bóg Cię szuka, Człowieku!
Łukasz 15, 1-10
Jakiś czas temu zgubiłem dowód
rejestracyjny mego gruchotka. Wszystko mi się zagotowało i w ferworze emocji i
niepokoju szukałem go wszędzie, dzwoniłem nawet po różnych miejscach w Łodzi, w
których załatwiałem tego dnia różne sprawy. W końcu go znalazłem… w kurtce. Ależ mi kamień z serca spadł. Ulga niesamowita.
Bóg też ma niesamowitą ulgę, jak Mu się człowiek odnajdzie, jak
człowiek do Niego (z)wróci. Bo On ciągle szuka. A my jesteśmy o wiele
ważniejsi niż jakiś tam głupi dowód rejestracyjny.
Przytoczę papę Franciszka, bo
mądrze rzekł, kiedy rozważał Ewangelię o Samarytaninie:
„Można uciekać przed Bogiem nawet będąc chrześcijaninem, katolikiem, należąc do Akcji Katolickiej, będąc księdzem, biskupem, Papieżem…Wszyscy możemy uciekać przed Bogiem! To jest codzienna pokusa. Nie słuchać Boga, nie wsłuchiwać się w jego głos. Można uciekać wprost. Ale są też sposoby bardziej wyrafinowanej ucieczki. Ewangelia opowiada o człowieku rzuconym na pobocze drogi. I przez przypadek przechodzi tamtędy kapłan, godny kapłan chodzący w sutannie, naprawdę świetny! Popatrzył i pomyślał «spóźnię się na Mszę» i poszedł dalej. Nie usłyszał tam wołania Boga”.
I jeszcze jedno zdanie:
„Nie idziemy za głosem Boga, kiedy nasze serce jest zamknięte”.
Ta „Ewangelia Ewangelii” (jak się
mówi o tej części Łukasza) jest dzisiaj o tym, że Bóg ma wielką pasję. I ta Jego pasja polega na szukaniu człowieka. Na szukaniu tego, który polazł gdzieś w jakieś
dziwne ciemne miejsca i wyleźć nie chce, nie może. Nasz Bóg to ktoś, komu normalnie nienormalnie zależy na Tobie.
Można się gubić różnie w życiu. Na skalę wielką i małą. Są wśród
nas pewnie i wielcy grzesznicy, albo takich znamy, którzy mogą „pochwalić się”
dużym kalibrem zła czy takowych wyborów; a są tu pewnie i osoby, które idą za
Jezusem i czasem lekko zboczą z kursu. Bóg
wszystkich szuka czyli: kombinuje, jak koń pod górę, co by nas
uszczęśliwić. I wydaje się przy tym – patrząc w te teksty święte – że ma szczególną
radochę, kiedy odnajdzie kogoś wielkiego kalibru.
Jezus używa w Ewangelii obrazów… dziwnych. Ta owca i drachma. No bo
nikt przy zdrowych zmysłach nie szuka jednej owcy, ryzykując, że inne się
rozpierzchną. Bo nikt nie robi specjalnie wielkiego rumoru, kiedy znajdzie
drachmę – to taka ówczesna dniówka za pracę. Te wszystkie obrazy mają nas poruszyć
i uświadomić: Bogu zależy. Naprawdę.
Że ta Jego miłość to w ogóle czasem
wydaję się taka dziwna, taka bezsensowna (ów pasterz), ale to ona właśnie
nadaje sens naszemu życiu.
Kiedy jest mowa o zagubieniu tej owcy
i drachmy, to jest tam termin (uwielbiam
te smaczki, ach!) apóleia – co oznacza: zatracenie, życie bezpowrotnie przegrane, teraz i na zawsze. To jest
takie zagubienie, które czasem nas dotyka (z powodów różnych). Które pojawia
się również, kiedy odchodzimy od Boga, ale i w innych sytuacjach.
Czułeś się kiedyś stracony? Że wszystko
już na nic? Że przegrałeś? Domyślam się, że każdy z nas chociaż raz w życiu tak się czuł: że jest jednym wielkim
przegrywem. No i kiedy tak się czujemy, kiedy tak rzeczywiście jest, to On
zaraz wychodzi by nas podnieść. By pokazać, że to nieprawda. By poprowadzić do
zwycięstwa.
Tak się zastanawiałem – kiedy łaziłem
z tą homilią – PO CO Bóg mnie szuka?!
No na co Mu to? Na co mnie to? I chyba po jedno: dla radości. Co byśmy ja i Ty byli szczęśliwi. Bóg jest adwokatem
mego szczęścia. Bóg ciągle zabiega o moją uwagę, mój ruch, moją decyzję. Ja tylko
muszę zwrócić się w Jego stronę – nawrócić się – co by to szczęście stawało się
realne.
W ogóle niesamowite to jest: nam się wydaje, że to my Boga szukamy, a
to jednak On ciągle łazi i szuka, jak kiedyś Adama. I pyta: „gdzie jesteś???”.
A konkret na dziś?
Kolejna mała decyzja, że dam Mu więcej miejsca, czyli trochę się
nawrócę. Dam Mu trochę więcej czasu.
I weź pomyśl o tych miejscach,
chwilach, sferach swego życia, w których jesteś zagubiony. W których jesteś
jednym wielkim przegrywem. I zacznij Mu beczeć, jak ta owca. Powiedz Mu po
prostu. Zaproś. Zrób miejsce. On coś z tym zrobi – nie mam pojęcia co, ale
wiem, że zrobi to dobrze.
Już sam czasownik „mieć” wskazuje na więź, jaka łączy Boga z człowiekiem. Nie ma ona nic z miażdżącego „posiadania”. Charakter tej więzi oddaje potrójny obraz: pasterza niosącego owieczkę na ramionach; kobiety, która swoje srebrne drachmy nosi wschodnim zwyczajem jako osobisty skarb, w naszyjniku, blisko serca; ojca, który trzyma w objęciach syna i okrywa go pocałunkami. Można powiedzieć, że Bóg jest ojcem o sercu matki, przepełnionym tkliwą miłością (por. w. 20). Bóg nie kocha wszystkich, „zbiorowo”, ale każdego osobiście. Jezus pyta retorycznie: Kto z was zostawi wielkie stado owiec, aby wszystkie siły poświęcić dla uratowania jednej z nich? Odpowiedź brzmi: Nikt rozsądny! Raczej spisano by ją na straty. Miłość Boga do każdego grzesznika jest szalona, po ludzku bezsensowna, ale to właśnie ona nadaje sens życiu. Skoro jesteśmy tak kochani, to warto żyć! [ ks. J. Maciąg : KLIK ].
I dwa kawałki muzyczne do tego:
Trzeba chcieć dać się odszukać.
OdpowiedzUsuń