Święty - łaską rąbnięty!
Myślę, że z myśleniem o niej mamy
problem, jak i z samą Uroczystością Wszystkich Świętych. Bo zamiast się świętością cieszyć (również naszych
zmarłych, jeśli już wylecieli z czyśćca), my biegniemy 1’ na cmentarz i smęcimy
nad grobem. Albo kłócimy się o to, czy znicz dobrze stoi. Owszem, pamięć o
zmarłych jest ważna, i do tego przejdziemy mocno w dzień po Wszystkich
Świętych, by omadlać tych których świętość w pełni się jeszcze ładuje.
W świętości chodzi o radość. Nie o smęcenie. Bo święty to grzesznik,
który uwierzył w Bożą miłość.
Bywają dziwne wyobrażenia na temat tego, co to znaczy być świętym. Bp Ryś (którego warto posłuchać, jak gada
o świętości – link na dole – na nim się trochę opieram) przytacza przykłady hagiografii,
które opiewały doskonałość świętych, już od chwili ich poczęcia czy narodzin. Na
przykład, taki św. Alojzy, jako niemowlę już w piątki pościł
i nie ssał z piersi matki mleka. Albo, św.
Kinga, która podobno zaraz po narodzinach padła na kolana i odmówiła „Ojcze
nasz” po łacinie….
Mnie takie obrazki wkurzają i
wnerwiają i dołują. Bo pokazują jakoby
świętość była czymś dalekim, i tylko dla wybranych. A tak nie jest. Ona jest dostępna tu i teraz. Dla Ciebie. Już
dziś.
Bo świętość to po prostu: bliskość z Jezusem. Zjednoczenie. W pełni – Tam. W części – już tu. Ale możliwa. Świętość to łażenie z Jezusem w codzienności i to tak, żeby być z Nim coraz
bliżej. O!
Czym jest jeszcze?
- normalnością. Nie-nieskazitelnością. Bo święty to ktoś, kto zdrowo rąbnięty przez łaskę,
wychodzi ze swych grzechów. Kto idzie za Jezusem, bo wie, że On uwalnia. Nie
chodzi o to, żeby być bezgrzesznym – bo tak się nie da. Udało się Jezusowi i
Maryi. My mamy trochę inaczej. Bóg wie, że czasem nie wychodzi, ale się z tego powodu
nie odsuwa… To wcielanie Ewangelii w
życie codzienne, powoli, konsekwentnie, POMIMO upadków.
- to proces. Nikt nie jest święty z chwilą narodzin. Świętym się staje.
- inność. Świętym świat się
dziwi. Bo co oni się tak męczą i wydziwiają. Po, co się męczyć. Ta inność
wyraża się w odmiennym patrzeniu na rzeczywistość (poczytaj se, co wymodliła np.
św. Rita…). Święty odstaje od „normy”,
bo woli być nienormalny, a blisko Niego.
- życie pod prąd. Co by nie
być zdechłą rybą, trza płynąć pod prąd. Bo zdechłe ryby śmierdzą. Iść pod
prąd modzie, trendom, opiniom. Na przykład, taki Frassati. Potrafił przywalić w
gębę faszystom, łaził po górach, jarał fajkę. Ludzie się w nim kochali, choć go
nie rozumieli, bo żył jakoś inaczej. Bo żył pod prąd.
*
Bóg ma jakoś tak, że ma słabość do grzeszników. Popatrz na świętych,
czy na postacie biblijne. Kto jest w ich gronie. Mordercy (Mojżesz czy Paweł). Puszczający
się na lewo i prawo (św. Augustyn). Zdrajcy (Piotr). Ateista (Tomasz). Prostytutki (Rachab).
Dlaczego On tak ma? Bo widzi
dalej. Lepiej. Bo wie, że świętym się
staje, a nie jest (od razu).
*
Wiesz, jak się robi świętość? Prosto. Przez dbanie o kontakt z Jezusem. Tyle. Jak jesteś z Nim blisko, a
przynajmniej się starasz, to już żeś jest trocheńkę święty. A jak czasem
zaryjesz gębą o beton, to trza wstać i iść dalej do Jezusa.
Nie da się być świętym bez Niego. Tak to nie działa. Jak będziesz
dbać o obecność Jezusa CODZIENNIE w Twoim życiu, to masz gwarancję, że będzie
dobrze. To będzie radość. A jak nie, to będziesz pierdoła. I ze świętości nici.
A chce się być z Nim blisko, i
być świętym, bo to On zrobił pierwszy krok. To On Cię ukochał. Zdobył na
Krzyżu. To pokazuje, jak jesteś ważny/a.
*
Mój współbrat napisał coś, co
pasuje mi do tematu świętości. Cytuję więc myśl z artykułu ks. Bogusława
Szpakowskiego SAC:
„Doświadczenie, że Bóg przyjmuje mnie takim, jakim jestem, pozwala mi również siebie zaakceptować. Przed Nim możemy zdjąć zbroję naszych psychicznych mechanizmów obronnych, stając nadzy, szczerzy i słabi jako ludzie z krwi i kości. Niepokój, smutek, ból, rozczarowanie, gniew, seksualne potrzeby, zadowolenie, radość, nadzieja – wszystkie te stany emocjonalne możemy uczynić treścią spotkania z Bogiem.
Im głębiej wzrasta w nas zaufanie i zawierzenie Bogu, tym śmielej odsłaniamy przed Nim ciemne strony naszej osobowości. Tylko to, co zaakceptujemy w sobie przed Bogiem, który nas bezwarunkowo akceptuje, może ulec przemianie. To, czego staramy się uniknąć, wykluczyć z pola naszej świadomości, bo jest ciemne, zyskuje nad nami władzę i będzie nas tyranizowało”.
Święci nie bali się stanąć przed Bogiem z gołym tyłkiem. Wiedzieli,
jak jest. A im bliżej byli, tym bardziej wiedzieli (stąd spowiadali się tak
często). A Jezus pewnie im mówił: „kocham Cię, co z tego że mi tu stoisz z
gołym tyłkiem i jesteś słaby. Ja jestem. I kocham. Ciebie. Z tym Twoim gołym
tyłkiem”.
*
A weź bądź święty. Zdrowo rąbnięty. Bożą łaską. Wtedy warto. I w
ogóle wtedy z nadzieją pójdziesz na cmentarz do swoich zmarłych, bo oni są już
bliżej tej pełni, niż Ty. Może jeszcze potrzebują duchowego kopa, by szybciej z
czyśćca wylecieć (tu potrzebne są Twoje modlitwy, a nie znicze), ale są bliżej.
I mogą Ci też pomóc.
A weź bądź święty!
+
"(...) na cóż wreszcie cała ta uroczystość? Nie potrzebują święci naszych pochwał i niczego nie dodaje im nasz kult. Tak naprawdę, gdy obchodzimy ich wspomnienie, my sami odnosimy korzyść, nie oni. Co do mnie, przyznaję, że ilekroć myślę o świętych, czuję, jak się we mnie rozpala płomień wielkich pragnień.
"Kościół pierworodnych" chce nas przyjąć, a nas to niewiele obchodzi, pragną nas spotkać święci, my zaś nie zważamy na to, oczekują nas sprawiedliwi, a my się ociągamy.
Obudźmy się wreszcie, bracia, powstańmy z Chrystusem. Szukajmy tego, co w górze; do tego, co w górze, podążajmy. Chciejmy ujrzeć tych, którzy za nami tęsknią, śpieszmy ku tym, którzy nas oczekują, duchowym pragnieniem ogarnijmy tych, którzy nas wyglądają. A nie tylko trzeba nam pragnąć wspólnoty ze świętymi, lecz także udziału w ich szczęściu. Gdy więc pragniemy ich obecności, z największą gorliwością zabiegajmy również o wspólną z nimi chwałę.
Do tej chwały podążajmy bezpiecznie i z całą usilnością. Aby zaś dane nam było pragnąć i dążyć do tak wielkiego szczęścia, powinniśmy się starać o pomoc świętych. Za ich łaskawym wstawiennictwem otrzymamy to, co przerasta nasze możliwości". [ św. Bernard ]
Komentarze
Prześlij komentarz