Weź Mu pozwól!
Łażę po kolędzie. Co o niej myślę i jak jej doświadczam –
dzielę się na Fejsie na bieżąco. Ogólnie – jest bardzo pozytywnie, bo mam
bardzo pozytywnych parafian. I wiele tej sympatii spotyka mnie również w
domach, w których mieszkają ci, co na bakier są z Kościołem. Czasem mówią o tym
wprost, czasem o tym czytam między wierszami. Przyczyn jest tyle, co ludzi. Po
prostu, niektórzy nie mogą (albo nie chcą) w Kościele znaleźć miejsca. Albo nie
chcą znaleźć miejsca w Jezusie. Nie chcą pozwolić Mu działać.
Ja to próbuję zrozumieć. Nie rzucam na nich gromami, ale
staram się pokazać, że Jezus jest dobry. Bo jest. Bo opłaca się Mu pozwolić
działać.
W ogóle, mają z tym pozwalaniem
problem ci, co są na bakier i ci z nas, którzy chodzą regularnie na
Eucharystię. Mamy problem z pozwalaniem Jezusowi działać, nie?
W liturgii Słowa bardzo mnie poruszają dwa Słowa Jezusa: „Pozwól teraz (…)”. Słyszy je Jan
Chrzciciel, który całe swe życie skoncentrował na Mesjaszu. Na tym, żeby Mu
przygotować miejsce. Jan to taki przedskoczek, który oczyszcza teren dla
głównego zawodnika. I w swojej główce Jan ma obraz Mesjasza zgoła twardego: że
będzie On, jak taki Jason Statham w Transporterze
albo Liam Neeson w Uprowadzonej.
Twardy, mocny, taki koks, co siłą uporządkuje świat i pięściami rozwali złych
gości. No, takie wyobrażenie mieli w ogóle Żydzi. A się okazuje, że Jezus ma
inaczej. Że On chce wejść w wody Jordanu i przez ten gest pokazać coś
rewolucyjnego:
Że Bóg solidaryzuje
się z grzesznikami. Że chce im (nam) pomóc, stając obok.
Rytuał obmycia znany był Żydom i w ogóle wyznawcom innych
religii. To ludzie się obmywali, żeby
stanąć przed Bogiem/bóstwem w lepszej formie. A oto Jezus (Bóg i Człowiek) sam
się chrzci. To był dla Jana szok. Dlatego wywala Mu z tekstem, że sam
potrzebuje chrztu, a nie Jezus.
A „Jezus prosi, aby
mógł się zanurzyć w ludzki grzech. Jezus przychodzi do człowieka, ale zbawienie
nie dokonuje się automatycznie, nie ma w nim przemocy ze strony Boga, lecz
pokorna prośba: Pozwól mi.” (ks. M. Warowny)
Jezus daje nową perspektywę,
ale i prosi: a weź Mi pozwól zadziałać i
działać w Twoim życiu. Boś ważny. BÓG PROSI MNIE BYM MU POZWOLIŁ SIEBIE
UWOLNIĆ I UDROWIĆ. On nie robi nic
na siłę. Nie gwałci mi wolności. Dlatego, ludzie nie nawracają się czasem
za szybko, bo Bóg czeka cierpliwie, aż nam się (czasem łaskawie) zachce. On
wiele tym ryzykuje, bo przecież mogę całkowicie od Niego się odwrócić, ale i
tak czeka. Czeka, mimo, że wiele ryzykuje.
I znów, ks. Warowny: „Święty Augustyn wypowiedział takie
zdanie: Bóg, który cię stworzył bez
ciebie, bez ciebie nie może cię zbawić. Zgoda człowieka jest konieczna, aby
tajemnica śmierci dla grzechu zaczęła owocować, przynosić zbawienie”.
Weź sobie zadaj
dzisiaj konkretne pytanie: Czy Mu pozwalam? Czy pozwalam Mu działać?
A takim papierkiem
lakmusowym może być np.: to, na ile
uczestniczę w życiu mojego Kościoła. Czy dbam o moją parafię? Czy próbuje
korzystać z „oferty”, którą mi daje? Czy
się codziennie modlę? Ale nie, że klepię ze 4 różańce, ale siadam i gadam z
Jezusem. Spotkałem taką panią na kolędzie. Ma obrazek Jezusa na ścianie i jak
wchodzi do pokoju, to Jezusowi o wszystkim opowiada. No kosmos! Czy czytam Biblię? Bo, jak nie, to żem
osioł duchowy. Bo Słowem jest Jezus. Czy
rozważam codziennie Ewangelię?
I jeszcze jedna rzecz: czy
dbam o ludzi, którzy są właśnie na bakier z Kościołem i Jezusem? Wiele mamy
takich osób w parafii. I sami z siebie raczej do Kościoła nie przyjdą. To ja i Ty mamy im nawrzucać Jezusa do
życia. Czasem bardzo subtelnie. No wiesz, że zaprosisz sąsiada na kawę, a
on zobaczy, że masz na lodówce obrazek Jezusa. Że schorowanej i (czasem głupiej
według Ciebie) sąsiadce zrobisz zakupy.
Więc dzisiaj szczerze: czy
pozwalam Mu działać w swoim życiu i czy pozwalam działać Mu przez siebie w
życiu innych? Jeśli nie, to chrześcijaństwo Twe będzie jak ciepłe
kluchy. Ty się musisz zgodzić. Wejść w ryzyko.
Jezus wchodzi ryzykownie w Twoją codzienność, to i Ty Mu odpowiedz,
nawet jeśli będzie Cię to kosztować: wchodzę w to! Jak nie wejdziesz na
serio w chrześcijaństwo, to nic się nie będzie działo. To wtedy będziesz chodził
jak zombie do kościoła i myślał tylko o tym ze zimno, a nie o Jezusie.
I w tym wszystkim trzeba Ci pamiętać i gadać innym ciągle,
że: jestem umiłowanym. Jestem umiłowaną.
Synem i córką Najwyższego. Gdybym nie był/a to On by nie wchodził w te wody
Jordanu, co – w ogóle – oznacza „śmierć. Zanurzenie się w wodę,
oznaczało zanurzenie się w śmierci. Inne jej znaczenie to błogosławieństwo
jakie ze sobą niosła.
Z jednej strony była znakiem ładu,
z drugiej zaś ucisku i chaosu.
Czyż człowiekowi
nie trzeba przejść przez ucisk i zagubienie, aby odnalazł się w życiu i błogosławieństwie? Zanurzenie w wodzie
było odwróceniem
chaosu i ucisku. Jezus zapowiada swoim chrztem początek odrodzenia wszystkiego w Nim.
Zanurzenie się w Jordanie to tak, jak zanurzenie w otchłani”. (o.
J. Pierzchalski SAC).
Jesteś dla Niego tak ważny, że On wchodzi w śmierć by Cię ożywić.
Wchodzi w Twoje wody, by Cię nauczyć
pływać, albo w ogóle uratować. Rozumiesz?!
Bóg mnie kocha. Kocha i Ciebie. Ja to mówię każdemu na
kolędzie w tym roku. Niektórzy patrzą na mnie dziwnie. Ale co mi tam. Taka
prawda.
Tylko Jego miłość
może wszystko ułożyć. Nam – którzy jesteśmy blisko (daj Boże!) – i innym,
co są jeszcze daleko. Wystarczy Mu pozwolić.
I zakończę mądrością J. Ratzingera, który powiedział w Pentling:
„Możemy z ufnością powiedzieć, że jest dla nas miejsce w Bogu. Możemy zamieszkać w Nim na wieki. (…) Bóg jest wielki, ma dość miejsca dla nas wszystkich, dla każdego na swój sposób. (…) jest tam miejsce dla każdego wraz z tym, co do niego należy. Bóg ma miejsce dla każdego, takiego, jakim jest, wraz z tym, co zdziałał, co wytworzył i co pokochał.
(…)
Otwórz się na Niego. Zrób dla Niego miejsce w swoim życiu. Nie sądź, że potrzebujesz całej przestrzeni tylko dla siebie. Nie zapełniaj swojego życia tak wieloma rzeczami, które wydają ci się istotne, a które ostatecznie okazują się nieważne i pozostawiają po sobie tylko frustrację. Zrób Mu miejsce w swoim planie dnia, w swoim sercu, w swojej woli i swoim działaniu. Wpuść Go do siebie, aby znalazł u Ciebie miejsce”.
Weź Mu pozwól TERAZ
być i działać w Twoim życiu, no!
+
To co oddziela człowieka od Boga to za mało, albo brak miłości. Nie ma we mnie miłości więc trudno otworzyć się na miłość Boga, bo On przez miłość działa.
OdpowiedzUsuńTeż tak kiedyś myślałam, że nie ma we mnie miłości; czasem nadal tak myślę. Ale Bóg przemienił moje serce powoli i subtelnie,aż w końcu byłam w stanie przyjąć Jego miłość. Wystarczy tylko powiedzieć Bogu " chcę abyś mnie uzdrowił". Nawet jeśli na początku nic się nie czuję i wydaje się,że nie ma nadziei. Gdy myślałam, że jesteś totalnym dnem wołałam "pragnę miłości,pragnę kochać" i słowa jednej pieśni dodawały mi otuchy - "tylko pragnienie jest światłem". Więc pragnełam. I Bóg zadziałał i nadal działa, i jest pięknie ��
OdpowiedzUsuńSłabo pozwalam.. :(
OdpowiedzUsuń