pozwól sobie na ból
J 12, 24-26
Wyłapałem w Internecie, że my Polacy, jesteśmy rekordzistami
Europy w pochłanianiu środków przeciwbólowych. Rocznie łykamy 2 miliardy
przeciwbólowych dropsów. Ciekawe to. Że tak chętnie uciekamy w środki, które
uśmierzają nam ból. To rzecz normalna. Nie chcemy go czuć. Czasem jednak
zamiast zająć się tym, co go powoduje, „leczymy” tylko objawy. To już jest jednak
głupie.
Ból jest elementem
życia. Jest ważnym nośnikiem informacji. W życiu duchowym też. W relacji z
Jezusem nie można od niego uciekać. W chodzenie
za Jezusem wpisane jest zmaganie się, cierpienie. Wybór Jezusa ma swoje
koszty. I nie ma co się czarować.
Tak sobie w ogóle myślę, że chrześcijaństwo cukierkowe, które mnie nie kosztuje, które nie stawia
mi wymagań, jest zakłamanym chrześcijaństwem. Idąc za Jezusem ciągle się
konfrontujemy. Ciągle walczymy. I nierzadko trzeba coś porzucić.
W takim duchu czytam
dzisiaj Słowo. W duchu bólu. W sensie, że Jezus nie słodzi. Mówi: „będzie ciężko. Będzie Cię to
kosztować”. Ale nie trzeba się bać. Bo to jest po coś. To jest dla pełni
życia. No, ale trzeba zakasać te rękawy i iść ciachać wszystkie chwasty, które
mi życie wysysają.
I ta nienawiść życia.
Oczywiście, Jemu nie chodzi o to, że mam się teraz dwie godziny dziennie
biczować i obchodzić z niechęcią do samego siebie. Nie. W tej nienawiści chodzi o zdrowy dystans do tego, co się
dzieje w ciągu mojego dnia. Wiesz, taki zdrowy dystans do życia, tego co
przemija. Że nie wszystko ode mnie
zależy. Że moje zachcianki nie są najważniejsze. Że to Jezus prowadzi, za
moją łaskawą zgodą.
I cytuję poniżej mojego Kierownika Duchowego, Ojca Józefa
Pierzchalskiego ( link do strony: KLIK). Kapitalny komentarz:
„Obumrzeć, to przestać być tym, czym było się wcześniej. Kiedy obumieram, powstaje ze mnie nowe życie, daję początek odwadze, męstwu, wierze, miłości.
Obumrzeć, to pozwolić
odejść temu, co blokowało
moją przemianę,
nawrócenie. Kiedy boję się tracić, nie mogę się rozwijać zarówno
duchowo jak i moralnie. Obumieranie jest jakimś koniecznym
zapomnieniem o sobie, o czasie dla siebie, aby on został przeznaczony dla
innych. Coś trzeba stracić, żeby
wiele dać. Jezus umiera dając
miłość. Staje się dostępny dla każdego.
Kto umiera dla siebie, staje się dostępny dla innych, karmi wielu.
Potrzeba naszej gotowości
do umierania, oderwania się od siebie. Nasze życie wydaje plon tylko wtedy, gdy
się go kurczowo nie trzymamy.
Można kochać swoje życie zatrzymując się na tym, co
doczesne. Wówczas w moich pragnieniach, marzeniach, dążeniach nie będzie tej
pełni, za którą tęskni, woła moje serce, moje człowieczeństwo. Kochać swoje
życie, to ograniczyć je wyłącznie do potrzeb i pragnień świata widzialnego.
Takie podejście oznacza tracenie życia, pozbawianie go zasadniczego wymiaru, jakim jest życie
duchowe. Nienawidzenie swojego życia na tym świecie,
to stawianie, jako pierwsze tego, co docelowe dla człowieka:
wieczności, zbawienia, Boga”.
Weź walcz. Zmagaj się. Nie stój w miejscu. Nie bój się
zmian. Warto.
+
Dziękuję! SŁOWO specjalnie dla mnie... logika ziarna - takie oczywiste i... trudne...
OdpowiedzUsuńŁatwo mówić o bólu, którego się nie doświadcza.. Można nawet wtedy o nim debatować jakby to się go dzielnie znosiło. Ale czy my tak naprawdę mamy odwagę zmierzyć się z bólem - myślą - jak krzywdzimy ludzi i siebie grzesząc co gorsza często świadomie?
OdpowiedzUsuńPodziwiam ludzi, którzy potrafią wiele przejść. Wydaje mi się, że cierpienie jest dopasowane do każdego człowieka tak jak z oddychaniem - jest, chociaż nie zwraca się uwagi. A ból fizyczny - jeden przy skaleczonym palcu dostaje histerii i łyka pastylki, a inny wytrzymuje atak kolki nerkowej.
OdpowiedzUsuń