Boża rozróba



J 2, 13-25

Kiedy usiadłem sobie z tą Ewangelią, to bardzo mnie zaczęło zastanawiać, skąd u Jezusa ten gniew, to wielkie poruszenie, ta „gorliwość”? Dlaczego Ten, którego zazwyczaj kojarzymy z wielkim miłosierdziem (i słusznie!) i dobrocią, w świątyni wpada w takie poruszenie?

I sądzę, że ta Boża gorliwość bierze się z bólu Bożego serca. Bo ludzie zamiast być z Bogiem w otwartej relacji, skupiali się na składaniu ofiar, odbębnieniu religijnego obowiązku. Bóg chce ludzkich serc. Bóg chce żeby być z Nim blisko i szczerze, ze wszystkim co się w moim życiu dzieje. Nie chce ode mnie formalizmu. Chce serca.

Dla pobożnego Żyda bardzo ważne było to, żeby pojawić się co roku w świątyni i złożyć ofiarę, na pamiątkę wyzwolenia z Egiptu i tych wszystkich dzieł, które Bóg dokonał swoją mocą. Dla Żyda świątynia to miejsce-symbol, w którym przebywa Bóg – wielki i mocny, ale jednak jakiś taki odległy, którego trzeba jakoś tam udobruchać. Powstał w związku z tym taki system różnych ofiar – jako wyraz pewnej pamięci o Nim i próby nawiązania relacji. Z czasem stało się to takie bardzo zrytualizowane – traktowano jako pewien obowiązek, który trzeba spełnić, żeby Bóg się „odczepił”, żeby człowiek czuł się wobec Niego usprawiedliwionym.

Ta Jezusowa złość dotyka ludzkich serc, z którymi to jest problem. Ludzie idą do świątyni żeby zabić w ofierze woła i mieć spokój, a Bóg stoi przed nimi z otwartymi ramiona i zaprasza do relacji. Jezus znając miłość swojego Ojca nie może tego znieść, że ludzie są tacy nieczuli. Ta Boża gorliwość, zazdrość jest zazdrością o ludzkie serca.

Świątynia w Jerozolimie już nie istnieje, została zrównana z ziemią przez Rzymian w roku 70 n.e. Ale dzisiaj są inne świątynie, i nie mówię nawet o tych naszych ładnych kościołach. A o nas. Św. Paweł w Liście do Kolosan pisze: Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? Świątynia Boga jest święta, a wy nią jesteście.

I myślę, że Jezus chce i dzisiaj zrobić porządki w tych świątyniach, czyli w nas.

Bo niewiele myślę się zmieniło. Popatrzcie, uważamy się za ludzi wierzących – i dobrze! – ale ile w naszej wierze jest rzeczywistej relacji i miłości do Boga? Czy nie macie czasem tak (na czym i ja sam się niestety łapię), ze chcemy sobie z Bogiem jakoś tak pohandlować żeby go udobruchać? Panie Boże, ja Tobie różańczyk, a Ty mi łaskę. Albo święty spokój. Albo idę na Mszę bo muszę swoje przecież w kościele wysiedzieć, ale i tak żyję bardziej rosołem, który w domu czeka, aż go zjem.

W związku z tą Ewangelią dzisiaj trzeba się siebie zapytać i szczerze sobie odpowiedzieć: czy moje serce jest blisko Boga, czy jednak trzymam się z Nim na dystans? Czy wierzę w to, że On jest Bogiem, który kocha mnie na zabój czy jednak widzę w Nim kogoś oschłego i zimnego, któremu trzeba ciągle składać obietnice, których i tak nie mogę dotrzymać?

Jestem księdzem od trzech lat. I wiecie, mam często różne kryzysy, załamania w wierze. Śmieję się czasem sam z siebie, że tydzień bez kryzysu jest tygodniem straconym. Mam czasem takie okresy, w których wydaje mi się, że Boga nie ma, kiedy jest mi ciężko. To są takie dni, kiedy wydaje się, że Jezus właśnie mi wparował do świątyni i robi zadymę, swoje porządki. I odkrywam wtedy jak jestem po prostu głupi. Bo nie pokazuję Bogu serca. Zamiast powiedzieć Mu, co czuję i o czym marzę, co przeżywam, chcę Go zagłuszyć pośpiesznie odmówionym brewiarzem, albo inną naprędce wyklepaną modlitwą. A potem się okazuje, że to nie o to chodzi. Bo chodzi o to, że Bóg chce mojego serca, a nie samych praktyk – bez serca.

Czasem Bóg musi mi rozwalić moją świątynię, to znaczy moje życie. W takim sensie, że dopuszcza w moim życiu różne sytuacje, które skłaniają do myślenia. I chciałbym żebyś tak dzisiaj popatrzył na wszystkie swoje trudności – jako na moment, w którym Bóg do Ciebie też woła. Nie, że On się bawi Tobą, ale że w trudnościach też przemawia – dla Twojego dobra. Że przez każdy kryzys można przejść i z niego wyciągnąć więcej wiary. Bo każdy kryzys – jak mawiał mój wykładowca z psychologii – jest okazją do rozwoju.

I zakończę słowami kapitalnego księdza, Tadeusza Dajczera:

Wiara, jeżeli w niej nie wzrastamy, może stać się zakopanym talentem, ale Bóg nie zgadza się na to. On nie chce, by nasza wiara skostniała. To dlatego - w nadziei pogłębienia i zdynamizowania wiary - Bóg dopuszcza sytuacje trudne, zmuszające nas do ciągłego dokonywania wyboru. Dynamizm wiary urzeczywistnia się w wyniku prób, które polaryzują ludzkie postawy, prowadząc albo do kryzysu wiary, albo do jej wyraźnej intensyfikacji. Nasza wiara nieustannie się zmienia. Rok temu inaczej wierzyłeś, w sensie intensywności swojej wiary, za rok też będziesz wierzył inaczej. Stąd bardzo ważne jest pytanie - czy twoja wiara wzrasta, czy zanika. My bowiem nie tyle jesteśmy wierzący, co stajemy się wierzącymi, nie tyle jesteśmy chrześcijanami, co nimi się stajemy, nie tyle żyjemy Ewangelią, co próbujemy do niej dorastać.

Wiara jako wyraz naszej relacji do Boga jest zjawiskiem dynamicznym, jest podlegającym nieustannym zmianom procesem. Proces ten dokonuje się z inicjatywy Boga i w wyniku - zawierającej zawierzenie Bogu - odpowiedzi człowieka. Pan Bóg burzy naszą stabilizację i poprzez sytuacje trudne podważa nasze dotychczasowe zawierzenie, by w wyniku prób wiary i ogołocenia zdynamizować je. Sytuacje trudne, zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne, domagające się naszego nawrócenia, winny zdynamizować nasze przylgnięcie do Chrystusa, oparcie się na Nim, powierzenie się Jemu i oczekiwanie wszystkiego od Boga.

Tego Ci życzę. Pięknej wiary, gorącej relacji z Jezusem. I szczęścia w związku z tym!

+

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty